Nowa Zelandia - początek


   
Nowa Zelandia - w drodze na południe
 Jako początek mojej przygody z podróżowaniem mogę śmiało uznać Nową Zelandię. Pomimo, że podróżowałem od dziecka z rodzicami, jeździłem na kolonie i obozy to właśnie do Nowej Zelandii udałem się z plecakiem, całkowicie sam na 2 miesiące.
  Ku zaskoczeniu było to całkowicie nieplanowane i przypadkowe. Marnując czas na internecie, natknąłem się na bilet last minute do Auckland. Bilet za 1/4 ceny, ale wylot za dwa dni - czemu nie? ;)
Obywatele Polski nie posiadają obowiązku wizowego, więc można się po prostu spakować i jechać. Tak też zrobiłem. Wcześniej jedynie przez dwa dni myślałem co tam będę robił i co mi się przyda. Nie wziąłem nic specjalnego. Ubrania, telefon , pieniądze i paszport - dosłownie. Lot jest dość długi. Opcji dostania się do Nowej Zelandii jest teraz mnóstwo. Można lecieć najpierw przez Moskwę, Londyn, Pragę, Frankfurt, a potem do Szanghaju, Tokyo, Dubaju, Hanoi, Sydney itd. Ja leciałem najpierw do Frankfurtu, potem 14h do Tokyo - spacer po lotnisku Narita, gdzie metro ma bardziej rozbudowaną sieć niż Warszawa, a stamtąd kolejne 12h w samolocie do Nowej Zelandii. No i znalazłem się w Auckland, największym mieście tego pięknego kraju.
Widok na Wellington
     Chyba jedną z najważniejszych rzeczy, o których musi pamiętać każdy podróżujący jest zapewnienie sobie noclegu. Ja nie zdążyłem tego zrobić w domu, więc pozostało pospacerować mi po tym 1,5mln mieście i znaleźć coś taniego do spania. Jak to zrobić? Jak nie wiesz gdzie iść to najlepiej idź do informacji turystycznej. Tam skierowano mnie do "Base Auckland Backpackers". Zważywszy, że hostel mieści się w 25 piętrowym budynku w samym środku miasta - sądziłem, że to pomyłka bo prosząc o tani obiekt myślałem, że zostanę skierowany do taniego motelu na przedmieściach. Nie znając  jeszcze fenomenu hosteli udałem się tam i zostałem poinformowany, że nocleg kosztuje 16 nowozelandzkich dolarów (jakieś 35-36zł). Czteroosobowy Pokój, chyba na 16 piętrze, w którym poznałem wyjątkowych ludzi - pamiętam do dziś, że był tam Thomas ze Szwajcarii i James z USA. To był pierwszy pozytywny kontakt z backpackingiem. Niesamowicie pozytywni ludzie, wśród których czułem się jakbym był wśród swoich dobrych znajomych. W sumie to nawet nie udało mi się dojść do pokoju, a już wcześniej poznałem kilka osób - pytali skąd przyjechałem, co zamierzam robić i czy nie potrzebuje jakichś wskazówek. Przez kilka dni w hostelu poznałem więcej ludzi niż przez ostatnie 2 lata w Polsce. Najfajniejsze jest to, że w tego typu miejscach wszyscy są ze sobą po imieniu. Nieważne czy masz 20 lat czy 60.

      Ale wracając do Auckland - plan był taki ... rozejrzeć się po mieście, zwiedzić wszystko to co polecili mi w IT, a następnie udać się dalej - na południe. Poznałem grupkę Irlandczyków (Mark, Harry i  Miranda), którzy zaproponowali transport na południe w zamian za towarzystwo i miłą rozmowę o podróżach. Udaliśmy się Rotorua - stolica zjawisk geotermalnych. W całej miejscowości unosi się charakterystyczny zapach siarkowodoru. W największym parku „Te Puia”, znajdują się gejzery, które wyrzucają wodę na wysokość 20m, 4-5 razy na godzinę, liczne gotujące się błota i wody. Miejsce te odwiedzane jest rocznie przez 1,5mln turystów. Będąc w Nowej Zelandii jest to jedno z tzw. miejsc „must to see”.
Jeden ze "zwykłych" krajobrazów widocznych z drogi
Drugim punktem na trasie była miejscowość Taupo. Tu w barze spotkaliśmy grupę Tasmańczyków, którzy zaproponowali wspólny wypad nad jezioro Taupo, gdzie znajduje się popularne miejsce do skoku na bungee. Oczywiście, spodobał nam się ten pomysł. Pojechaliśmy i skoczyliśmy.
Udając się dalej na południe trzymaliśmy się "State Hwy" wzdłuż, której rozpościera się widok niczym w filmie „Władca Pierścieni”. Najpiękniejsze w tym kraju jest to, że nie trzeba nigdzie zbaczać, żeby zobaczyć piękny krajobraz – tutaj wzdłuż krajowych dróg rozpościerają się najpiękniejsze krajobrazy świata. 
Po kilku dniach dotarliśmy do Wellington - najbardziej wysuniętej na południe stolicy na świecie. To tutaj na przedmieściach nakręcono większość scen do trylogii "Władca Pierścieni". Wellington jest centrum politycznym Nowej Zelandii. Znajduje się tutaj parlament, siedziby wszystkich ministerstw, urzędów i licznych departamentów. W Wellington należy odwiedzić Muzeum Narodowe "Te Papa", Wellington Cable Car czyli kolejka, którą możemy wjechać na szczyt góry za 2 nowozelandzkie dolary, skąd rozpościera się piękny widok na miasto i zatokę, Budynek parlamentu, stare budynki parlamentu, które są drugimi najstarszymi na świecie budynkami wykonanymi z drewna, Carter Observatory i wiele, wiele innych ciekawych miejsc.
     Będąc w Wellington trzeba również pojechać do miejscowość Pahiatua. Z miejscowością związana jest polska historia. W 1944 roku przybyło do Pahiatua 838 polskich uchodźców (w tym 733 dzieci), uciekających przed II wojną. Większość z tych osób została "naturalizowana" i do dzisiaj mieszkają w Nowej Zelandii, kultywując polskie tradycje. Ja miałem okazję odwiedzić Dom Polski, w czasie cyklicznego meetingu i spotkać ponad sto "dzieci Pahiatua", które dzisiaj są w wieku emerytalnym i z sentymentem opowiadali o trudnych czasach, kiedy musieli układać sobie życie z dala od ojczyzny.

     Z Wellington można udać się już tylko w jednym kierunku - na południową wyspę. Najlepiej zrobić to promem, bo przepływając Cieśninę Cooka, oddzielającą obie wyspy można podziwiać naprawdę piękne widoki. 



     Przekroczenie Cieśniny Cooka jest jak przekroczenie bram nieba. Krajobraz południowej wyspy jest tak piękny, że nawet nie będę próbował go opisać, tylko od razu odsyłam do zdjęć. Na południowej wyspie obowiązkowo trzeba zobaczyć miejscowość  Quennstown i Fiordland National Park. Quennstown ma charakter kurortu narciarskiego i metkę stolicy sportów ekstremalnych. Tutaj oprócz zwykłego bungee można jeszcze skakać ze spadochronu, zrobić tzw. "canyon swing", jeździć na quadach, uprawiać "zorbing" i wiele, wiele innych. Ta 11tys miejscowość otoczona jest wysokimi górami i jeziorem Wakatipu, tworząc pięknie komponującą się całość.

Fiordland National Park - wizytówka Nowej Zelandii
     Stąd można udać się do chyba najpiękniejszego miejsca w całej Nowej Zelandii - Fiordland National Park. Wysokie fiordy, klify, wodospady, pingwiny. To tylko króciutka charakterystyka tego miejsca, ale ani fotografie ani żaden opis nie jest w stanie oddać piękna tego miejsca - tu po prostu trzeba przyjechać.
     Ostatnim punktem na naszej trasie było Christchurch (pl. Chrześcijański Kościół). Drugie co do wielkości największe miasto Nowej Zelandii. Dominują tutaj kościoły i katedry skąd tez wzięła się nazwa miasta. Po mieście można poruszać się stylowymi tramwajami, które nadają miastu wyjątkowego uroku. Miasto co parę lat nawiedzane jest silnymi trzęsieniami ziemi, które stopniowo je dewastują. Dlatego trzeba je zobaczyć czym prędzej.
     Tak też skończyła się moja przygoda z Nową Zelandią. Z lotniska Christchurch, po blisko 60 dniach tułaczki poleciałem do Australii…








1 komentarz:

  1. Bardzo fajna wycieczka :D
    Może niedługo coś napiszesz :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.